KRS WARSZAWA

Odeszła, trzaskając drzwiami”. J. S. odchodząc z XIV Wydziału KRS Sądu Rejonowego dla m.st. Warszawy dała do zrozumienia, że była to do końca jej decyzja. Choć kierownictwo pożegnało pracownicę, pozostało wrażenie, że nie wszystko w Wydziale gra. Odejścia pracowników asystentów są otoczone tajemnicą, zaś przypadek zbuntowanej „Pszczółki” to tylko wierzchołek góry lodowej, dzięki któremu referendarze i sekretarze mogą zaledwie domyślać się, co dzieje się w sądzie, przy okazji niedawnych nielegalnych przeszukań pokoi
z włamaniami do biurek i szaf pracowników włącznie.

I choć z wyjaśnień kierownictwa wynika, że wszystko przebiega zgodnie
z planem, pracownicy nie są co do tego do końca przekonani.

J. S. nie ma już w sądzie, a referendarze są wściekli. I to nie tylko na to pojedyncze odejście. Wyliczają, gdzie kierownictwo ich zawodzi: odejście J. S., zbuntowanie „Pszczółki”, złe traktowanie „Jakubasa” i „Kubusia”, podczas gdy inni asystenci robiący najwięcej solidnej roboty, zostają przeniesieni do innych pokoi, angażowanie pracowników do ambitniejszych zadań kosztem innych, którym odebrano do prowadzenia referat, gdzie większość z nich dyskusyjnie sprawdza się w roli obsługujących referendarzy.

„Niestety zaczęłam coraz częściej chodzić na zwolnienia lekarskie” - pisze jedna
z asystentek, rozpoczynając tym długą na kilkaset odpowiedzi dyskusję na Facebooku. W ostatnich dniach rozmawialiśmy z kilkoma obecnymi lub byłymi pracownikami i współpracownikami. Mówili nam, dlaczego mają żal do kierownictwa.
Z grubsza rzecz biorąc: chodzi o atmosferę panującą w Wydziale, wpływ na nią ma mieć to, że kierownictwo nie do końca spełnia składane przy starcie obietnice.
- Miała być praca zespołowa, wszystko miało być wspólne. Jednak teraz rękę na całości trzyma grupa pięciu kierowników Wydziału. Atmosfera jest jak
w korporacji, a było jak w domu – mówi nam jeden z asystentów, pracujących wciąż w sądzie. - Przypadek J. S. obrazuje dobrze, czym owocuje taka atmosfera.  Najpierw pogorszono jej warunki pracy, więc poszła na urlop, choć nieoficjalnie wiadomo, że zastanawiała się nad decyzją, a nawet nad ewentualnym procesem przeciwko pracodawcy. Na koniec odeszła do kancelarii, trzaskając drzwiami, bo to nie jest osoba, która pozwoli się traktować w taki sposób. Nikt z kierownictwa się z nią nawet nie spotkał. Po odejściu J. S., jeden z referendarzy, już z nią niezwiązany, napisał na Facebooku: „Nie do wiary. Na J. bardzo nam zależało, gdy stawialiśmy na zgrany zespół. Namawialiśmy ją tygodniami. Postawiła z niczego w pełni profesjonalny referat, dysponując środkami i zasobami kompletnie do tego zadania nieprzystającymi. W ciągu dwóch lat skompletowała zespół, ułożyła pracę asystentów i nadała im konkretny kierunek. To był filar startu.” Dlaczego J. S. zdecydowała się odejść? Oficjalne powody podaje na grupie dla referendarzy: - Podjęłam decyzję
o odejściu. Nie pożegnałam się po dwóch latach pracy, ani w tym miejscu. Pozwólcie więc na kilka słów choć w taki sposób. Dziękuję za życzenia zdrowia (zawsze są cenne). Nie z powodu zdrowia odchodzę jednak z sądu. Dlaczego więc? Odpowiem tak: człowiek, który ma już za sobą pewne doświadczenia wie, że czasami mądrzej jest milczeć, niż przerzucać się słowami.

© 2013-2024 PRV.pl
Strona została stworzona kreatorem stron w serwisie PRV.pl